wtorek, 21 października 2014

Hubertus w Świerklańcu

Święty Hubert to patron myśliwych i jeźdźców. Na jego cześć, jeźdźcy świętują zakończenie sezonu jeździeckiego, a myśliwi początek sezonu polowań jesienno-zimowych. Uroczystości te, zwane Hubertusem, odbywają się na przełomie października i listopada, w okolicach dnia św. Huberta (3 listopada).





W tym roku, w parku świerklanieckim, Hubertus odbył się nieco wcześniej (18 października). Po mszy polowej jeźdźcy i hodowcy chartów zebrali się przed Pałacem Kawalera na oficjalnym rozpoczęciu święta.



W parku można było zobaczyć kilka, raczej rzadko spotykanych na ulicach ras psów:

Charty angielskie (Whippet):

 

Charty szkockie (Deerhound):





Charty rosyjskie (Borzoj):


Charty polskie:





 



Zorza to chart polski. Podczas tegorocznego Hubertusa odbyła swój bieg pożegnalny.


Moim faworytem został jednak ten słodki rudy miś. I co z tego, że przy tych wszystkich smukłych chartach chow-chow wyglądał jak mała baryłka. Przecież jest taki kochany i puchaty.


Tradycyjnie podczas Hubertusa odbywa się polowanie na lisa. Na szczęście żadne lisy nie są niepokojone :-) w rolę tego futrzaka wciela się jeździec z kitką przypiętą do lewego ramienia. Jego zadaniem jest uciekać, podczas gdy reszta próbuje go dogonić i zerwać trofeum. Zwycięzca odbywa rundę honorową, a rok później, podczas kolejnego Hubertusa, sam wciela się w rolę lisa.





Po gonitwie odbył się pokaz kadryla w strojach historycznych.




Konie i psy, to nie jedyne zwierzęta wykorzystywane do polowań. Podczas święta myśliwych, w parku zaprezentowały się również ptaki drapieżne.



Pustułka Zosia


Jastrząb Harrisa - Sijo


Płomykówka Jadzia



Jak na ptaka drapieżnego, Jadzia wydaje się być bardzo przyjacielska.


Hubertus w Świerklańcu, pomimo nawiązania historycznego do polowań, na które przyjeżdżał tu cesarz Wilhelm II, jest raczej imprezą jeździecką niż myśliwską. Organizowany jest już od kilku lat, ja jednak jakoś nigdy wcześniej na niego nie dotarłam. Ogólnie to całkiem sympatyczna impreza, zwłaszcza dla miłośników psów. Poniżej krótka relacja filmowa, zrealizowana przez Ryszarda Kowalskiego.

środa, 15 października 2014

Schulzowska jesień

Lubię jesień i lubię opowiadania Schulza. Dziś trochę jednego i drugiego : )

"Ta rozkładająca się w nudzie i zapomnieniu sztuka muzealna przecukrza się, zamknięta bez odpływu, jak stare konfitury, przesładza nasz klimat i jest przyczyną tej pięknej, malarycznej febry, tych kolorowych deliriów, którymi agonizuje ta przewlekła jesień."


 "Piękno jest bowiem chorobą, uczył mój ojciec, jest pewnego rodzaju dreszczem tajemniczej infekcji, ciemną zapowiedzią rozkładu (...)."


"Nic dziwnego, że ta niecierpliwość, ta bezradność piękna musiała się w końcu wzwierciedlić w nasze niebo, rozgorzeć łuną nad naszym horyzontem, wyrodzić się w te kuglarstwa atmosferyczne, w te arragementy obłoczne, ogromne i fantastyczne (...)."


"Jesień ta jest wielkim, wędrownym teatrem kłamiącym poezją, ogromną kolorową cebulą łuszczącą się płatek po płatku coraz nową panoramą. Nigdy nie dotrzeć do żadnego sedna."


"Jesień, jesień, aleksandryjska epoka roku, gromadząca w swych ogromnych bibliotekach jałową mądrość 365 dni obiegu słonecznego."


"O, te poranki starcze, żółte jak pergamin, słodkie od mądrości, jak późne wieczory! Te przedpołudnia uśmiechnięte chytrze, jak mądre palimpsesty, wielowarstwowe jak stare pożółkłe księgi! Ach, dzień jesienny, ten stary filut-bibliotekarz, łażący w spełzłym szlafroku po drabinach i kosztujący konfitur wszystkich wieków i kultur! Każdy krajobraz jest mu jak wstęp do nowego romansu."


"Jesień nie chciała się skończyć. Jak bańki mydlane wstawały dni coraz piękniejsze i eteryczniejsze (...). W ciszy tych dni głębokich i pięknych zmieniała się niepostrzeżenie materia listowia, aż pewnego dnia stały drzewa w słomianym ogniu całkiem zdematerializowanych liści, w krasie lekkiej, jak wykwit plewy, jak nalot kolorowych confetti - wspaniałe pawie i feniksy, które wstrząsnąć się tylko muszą i zatrzepotać, ażeby strącić to świetne, lżejsze od bibułki, wylinione i niepotrzebne już pierze."


Fragmenty pochodzą z opowiadania Brunona Schulza Druga Jesień, znajdującego się w Sanatorium pod Klepsydrą.

piątek, 20 czerwca 2014

Katowice inaczej

Katowice - szara, brudna, wiecznie rozkopana masa, "(...) jak gdyby w tym tandetnym, w pośpiechu wyrosłym mieście nie można było sobie pozwolić na luksus kolorów. (...). Pseudoamerykanizm, zaszczepiony na starym, zmurszałym gruncie miasta, wystrzelił tu bujną, lecz pustą i bezbarwną wegetacją tandetnej, lichej pretensjonalności" (B. Schulz, Ulica Krokodyli). Takie we mnie budzi skojarzenia to miasto, ale okazuje się, że czasem pokazuje się z innej strony. I to wcale nie jakieś obrzeża, a okolice centrum ;)


Zagłębiając się w labirynt szarych, martwych ulic, można trafić na bujną, zdziczałą, kipiącą zielenią i tętniącą tlenem oazę.

"...gdzie spokój, harmonia i natury zew,
gdzie słychać szum drzew i ptaków śpiew..."



Jak na ironię ta tętniąca życiem oaza to cmentarz. Powstał w 1868 roku na trzech morgach pola, kupionych przez gminę wyznaniową za 480 talarów. 


Lekarz powiatowy, dr Heer, który miał zatwierdzić budowę nekropolii oświadczył: "Nie przewiduje się rozszerzenia miasta w kierunku projektowanego miejsca pochówku; jest ono odgrodzone od miasta torami kolei górnośląskiej, prowadzącymi do Mysłowic". Zdanie to nie przetrwało próby czasu. Obecnie cmentarz otoczony jest szarą miejską masą.


Pomimo albo raczej dzięki temu, że to cmentarz, to miejsce, te trzy morgi pola, oparły się pochłaniającej wszystko na swej drodze, rozrastającej się szarej tkance miasta.


 Oaza Śmierci stała się Oazą Życia. Śmierć nie jest końcem, to nowy początek.


Niestety destrukcyjne miasto zaczyna się tu wdzierać.
 
 
 
Martwe ulice żywych czy żywe ścieżki umarłych?